Jak to masz czas dla siebie? Jesteś matką!

Jak to masz czas dla siebie? Jesteś matką!


Jestem matką odkąd pamiętam. Serio i wcale tutaj nie przesadzam. Zawsze wokół mnie były małe dzieci, którymi się opiekowałam. Były czasy, że od niemowlaków razem z mamą pilnowałyśmy moich kuzynów. Pomagałam mamie, przebierałam ich, karmiłam i chodziłam na spacery. Gdy byłam już trochę starsza zaczęłam się oferować kuzynkom czy ciociom, aby pilnować ich dzieci. I robiłam to za darmo. Czasami pilnowałam na noc, czasem były to spacery. Lubiłam to. Był we mnie jakiś taki dryg do dzieci, którego nigdy nie mogłam zrozumieć. Dość szybko też pojawiła się na świecie moja córka, bo miałam wtedy 17 lat. Tego dnia stałam się taką mamą naprawdę, nie mogłam oddawać po chwili dzieciaczka. Właśnie wtedy zmieniło się moje życie, ale wiedziałam już co robić, miałam dobry fundament i nie startowałam z brakiem podstawowej wiedzy dotyczącej pielęgnacji małych dzieci.

Dziś, mając już trójkę cudownych córek, każdy się mi dziwi, jak ja mogę znajdywać czas dla samej siebie. Często pytają mnie o to też kobiety, które mają jedno dziecko. Pytanie zawsze jest to samo.

"JAK TY TO ROBISZ?!"

Normalnie. Nie prowadzę żadnych organizerów dnia, pozwalam sobie bardzo często na spontaniczność, nie przejmuję się rzeczami nieistotnymi i takimi, które nie spowodują w moim życiu problemów. Przede wszystkim, nie mam kija w dupie. Mam jednak kilka sztywnych zasad co do dzieci, których muszą przestrzegać (czasem, gdy spontanicznie coś z mężem wymyślimy są im odpuszczane).
Nie przejmuję się tym, że coś leży albo, że pranie czeka, nie ściska mi dupy jak muszę pozmywać, bo mogę to zrobić później, to mi nie ucieknie. Mam po prostu czasem na to najzwyklej na świecie wyjebane. Nie oznacza to też, że panuje w moim domu bałagan. Kto mnie zna, wie, że zachowuję porządek i mam obsesję na tym, aby za dużo rzeczy na stole nie leżało, bo zaraz chodzę i sprzątam. Nienawidzę osyfionego stołu.

Nie dam Ci na to złotego środka, aby wygospodarować czas, mi przychodzi to naturalnie. Dodam też, że każde dziecko jest inne, jedne są bardziej wymagające, inne mniej i potrafią zająć się sobą jakiś czas. Ja spędzam w dzień czas z dziećmi, gdy tego chcą, oglądamy filmy, gramy w gry, na wyjazdach w aucie też gramy w przeróżne gry słowne. Jest też czas na to, że chcą najzwyczajniej w świecie pobyć same i ja im na tą samotność pozwalam. W tym czasie zajmuję się sobą, swoimi sprawami. Odpalę sobie serial, pogram, poczytam. Rozprostowuję nogi na kanapie, gdy najmłodsza śpi.

Córki jedzą kolacje o 18.00, chodzą się myć o 19.00, spać o 20.00. To nasz rytuał co wieczór. Czasami, gdy jedziemy gdzieś, jest im to odpuszczane, mają tak zwaną „labę". Uważam, że dzieci też potrzebują takich przerw od obowiązków.

„Ale co ze sprzątaniem zabawek? Ja ciągle chodzę i sprzątam po całym domu....”

Na chuj to robisz? Serio pytam. Na chuj? Mam zasadę - u mnie w pokoju zabawek nie ma, to nie pokój zabaw, dziecko ma swój pokój i tam też trzyma zabawki / bawi się (czasem i tutaj ustępuję, ale bardzo rzadko!). Sprząta także po sobie. Nie sprzątnie? Trudno, będzie w syfie aż się wkurzę. Wtedy właśnie wchodzi metoda na:


Nie muszę dodawać, że "żodna nie ryzykowoła" doliczenia do pięciu. Jeszcze nigdy nie doliczyłam przez 11 lat macierzyństwa. Gdy dzieci idą spać, ja nie prasuje, nie zmywam, nie myję podłóg, nie wpadam w szał, bo to musi być zrobione. Nie, zrobię to jutro w dzień, po drodze robią coś innego. Teraz jest czas dla mnie i koniec. Jak mąż bierze dzieci na spacer abym mogła odpocząć (co zdarza się w sumie rzadko, bo ma takie zmiany w pracy, że jak przyjeżdża to zazwyczaj po prostu gdzieś razem całą rodziną, wsiadamy w auto się "przejechać" albo idzie na nockę i w dzień robi jakieś prace typu naprawa itp) to ja wtedy nie sprzątam. Ja po prostu odpoczywam, odpalam serial i odpoczywam. Nie szukam sobie na siły pracy. Po co to sobie robić? Po co samemu doprowadzać się do zmęczenia psychicznego i fizycznego?

I nie, nie mówię, że nie mam obowiązków, bo mam ich od chuja przy trójce dzieci. Nie pomaga mi w tym nikt, mimo że mieszkam z teściami (od roku), bo po prostu pomocy nie potrzebuję, gdy potrzebuję to o nią proszę. Chcę Ci powiedzieć, abyś sama sobie pracy nie szukała, po co to sobie robisz? Po co zaprzątasz sobie głowę nieistotnymi rzeczami. Sama się tym wszystkim obarczasz. Karz mężowi wywiesić pranie i nie ściskaj dupy, że zrobił to krzywo, albo nie tak jak Ty to robisz. Wyschnie? Wyschnie. On chce umyć podłogę? Niech myje, niech odkurzy. Nie chodź i nie mów mu, że "daj, ja to zrobię, bo Ty....". Sama sobie tym wszystkim szkodzisz. To samo dotyczy dzieci. POZWÓL IM. Po prostu. Przestań zajeżdżać sama siebie. Innej rady Ci nie dam, bo nie mam. Doceniaj siebie i to, co robisz. Daj sobie odpocząć. Nie jesteś do chuja robotem.




* też mam ciężkie dni, też mam dni zawalone pracą i obowiązkami. Też mam czasem chore dzieci i brak totalnej siły na cokolwiek. Też jestem tylko człowiekiem. I Ty też masz prawo być zmęczona!
It's a girl! - czyli będzie trzecia córka

It's a girl! - czyli będzie trzecia córka


Będzie córka. Trzecia. Wow. Szczerze powiedziawszy, spodziewaliśmy się syna, w sumie dlatego zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko — nie będę ukrywać, ale powiem szczerze, że już się z tym oswoiłam. 
Nie, żebym była rozczarowana, czy zawiedziona — absolutnie nie. Szczerze mówiąc, aż mnie to rozśmieszyło, gdy dopiero w 22 tygodniu się o tym dowiedziałam. Dlaczego tak późno? Bo szybciej nie można było określić płci, nawet na 4D. No nie chciało się ujawniać i koniec, taka wstydliwa bestia.

W sumie to było coś w ten deseń, że wszyscy wokół mi wmawiali, że może teraz syn będzie, że na bank będzie syn. A ja gdzieś tam wewnętrznie czułam, że to będzie córka. Znacie to uczucie? Coś Ci mówi, że to jednak będzie tak. I się sprawdziło. Nie wiem, jak to działa, ale się sprawdziło.

Powiem szczerze, że ta ciąża jest zupełnie inna od poprzednich dwóch. Nie ma co porównywać. Na początku schudłam kilogram, jak na razie nie jest źle, bo przytyłam 5-6 kg od początku, a jestem w 28 tygodniu. Przy obu poprzednich córkach tyłam w ciąży nawet 25kg, a na tym etapie już było około 15kg na plusie, więc uważam to za osobisty sukces.

O dziwo, czego najbardziej się spodziewałam i już byłam przygotowana, to nerki — przy obu ciążach po prostu mi siadały, filtracja szła się kochać, a co za tym szło, dostawało się zapalenie, hospitalizacja, leki i takie tam. A teraz jak na razie jest dobrze i działają. Wyniki są dobre.

Co się nie zmieniło? Puchnięcie i zatrzymywanie wody w organizmie. Wyglądam, jakbym przytyła dość dużo, bo zatrzymuje mi się woda, wszystko mi puchnie i siada kręgosłup. Musiałam zrezygnować z pracy już, bo nie dawałam rady, przez to się szybciej męczę. Nic na to nie poradzę, leżę z nogami u góry, gdy mam okazję, by je odciążyć.

No i kolejna różnica to taka, że młoda od początku ciąży jest ułożona tak, że pupą i nogami robi sobie maratony na moim pęcherzu, a głowę ma gdzieś w okolicy żołądka, więc super impreza. Mam nadzieję, że się obróci niebawem, bo słabo to widzę. Nie po drodze mi z cesarką, serio, podziwiam kobiety, które się na nią decydują dobrowolnie. Szacun.

No i ta zgaga. Boże, kto to wymyślił. Od początku ciąży mnie męczy. Spać nie mogę, utrudnia mi funkcjonowanie. Na razie zlokalizowałam kawę, jako zapalnik, ale po odstawieniu, nadal coś ją powoduje. Nie jest już taka uciążliwa, ale nadal coś ją powoduje. Nie objadam się, staram się jeść mniej, a częściej, staram się jeść zdrowo, a przynajmniej trzymać zbilansowaną dietę, bez jakichś restrykcji. Są dni, że jej nie ma, a są takie, że muszę się zatrzymać, jadąc samochodem, bo mnie tak pali, że nie daje mi się skupić.

Co ciąża, to każda inna, a ta sama kobieta. Wiadomo, że każde dziecko też jest inne i nie ma co porównywać. Nasz trzecia córka to leniuszek i rzadko wykazuje jakąś super aktywność w brzuchu, aż się czasem boję, ale wiem, że rośnie zdrowo i nic się tam nie dzieje. Także — kurcze, trzecia córka. W sumie mam już wprawę, ale czego się boję? 

Trzy razy dojrzewanie, pierwsze okresy, wizyty u ginekologów, bunty, złamane serca, podpaski, zajęta toaleta, kłótnie o ciuchy. Mimo różnicy wieku, to i tak mnie zaleje, jak tsunami. Życzę sobie powodzenia, dam radę!



Torba do szpitala - co spakowałam? + checklisty do pobrania

Torba do szpitala - co spakowałam? + checklisty do pobrania



W życiu ciężarnej kobiety przychodzi taki moment, że już powinna, chociaż zacząć myśleć o wyprawce, a konkretniej o spakowaniu się do szpitala. O ile torba do szpitala jest rzeczą sporną, to dobrze coś jednak wziąć. Zazwyczaj zależy to od szpitala, jego asortymentu i czy coś oferują rodzącej. Warto najpierw rozeznać się w szpitalu, w którym będziesz rodziła i popytać pielęgniarek, co masz ze sobą wziąć.

Mimo że rodziłam już dwukrotnie w tym samym szpitalu, to po sześciu latach, jednak człowiekowi gdzieś tam umyka, co potrzebuje do szpitala i zastanawiałam się, jak zmieniły się standardy. Popytałam koleżanek i okazało się, że nic się tam nie zmieniło, jeżeli chodzi o wymagania od ciężarnej, ponadto mój szpital ma na swojej stronie internetowej, co ciężarna może ze sobą zabrać i, mimo że kilku punktów jak pampersy nie ma — to warto je mieć. Bardzo sobie chwalę oba pobyty, a było to 11 i 6 lat temu. Matko, kiedy to było. Jedyne czego tam nienawidziłam, to był ordynator, straszny cham — na szczęście teraz już go tam nie ma.

Jestem w 27 tygodniu, ale już teraz wolałam się spakować, bo wiem, jak to wyglądało, gdy rodziłam latem ostatnie dwa razy i wiem też, że nie będę miała ani siły, ani ochoty na pakowanie, schylanie, kucanie, składanie, prasowanie i inne takie. Wolę mieć torbę spakowaną i niech sobie w szafie leży i czeka.


Jeść nie chce, prądu nie pobiera.


Jak już wspomniałam, lista do szpitala jest dość kwestią sporną, sama patrząc na listy w internecie, zastanawiałam się, po co mi tego tyle dźwigać, że połowy nie użyje, na co i po co mi to. Jestem chyba też trochę starej daty, bo jak patrzę, co matki kupują, to się zastanawiam, jak ja wychowałam bez tych rzeczy moje dzieci?

Zrobiłam zatem taką swoją checklistę, którą możesz sobie pobrać, ewentualnie sobie coś dopisz według upodobań. U mnie jest to dość okrojona wersja, bo dużo mi nie trzeba, nauczona poprzednimi porodami. Ewentualnie inne rzeczy potrzebne, co by dużo nie dźwigać, może dowieść ktoś z rodziny, więc nie spinaj się, jeżeli czegoś zapomnisz. Kliknij napis, aby pobrać listę, którą chcesz. Mam dwie — dla mamy do szpitala oraz dla dziecka, są w formacie pasującym do kartki A5, czyli kartka zeszytu.






Jeżeli chodzi o firmy, to niestety Ci nie powiem, jakie kupować, o tym sama zadecyduj, bo ja nie jestem ani alfą, ani omegą, aby za Ciebie decydować. Sama po tych sześciu latach ufam swojej intuicji, po prostu. I nie ukrywajmy — dużo do powiedzenia mają tu także ceny. Patrzę czy coś jest dobre i tanie, dziecko nie musi nas kosztować majątek, a to tylko wyprawka do szpitala. 

Tak samo, jeżeli chodzi o ciuszki dla dziecka, najlepiej wziąć takie, których już nie będzie Ci żal, bo mogą się ostro zapaskudzić w szpitalu, nie bierz nowych, najlepiej jakieś używane, odkupione, czy nawet z lumpeksu. Serio, dziecko nie potrzebuje w szpitalu być wystrojone, jemu wszystko jedno. Ty też nie potrzebujesz najdroższych koszul, to i tak się zniszczy i kasa pójdzie w błoto. Ważny jest tutaj komfort Twój i dziecka. 

Mogę Ci doradzić jedynie, żebyś pakując się do szpitala, zrobiła to dość logistycznie, abyś nie musiała wszystkiego szukać w popłochu i aby pielęgniarka wszystko znalazła, gdy na świecie znajdzie się Twój potomek. 

Ja ubranka dla dziecka posegregowałam, włożyłam do woreczków i opisałam karteczką. Na przykład pierwsze ubranko po porodzie z karteczką, że właśnie to jest to ubranko, które ma założyć pielęgniarka. Opisałam także ubranko na wyjście (chociaż tego pakować nie musisz, to może dowieźć Ci partner, ja jednak wolałam, bo kto wie, czy w tym popłochu mój luby to zabierze). Wszystko ułóż tak, aby było, jak najbardziej sprawne dla Ciebie i pielęgniarek, lub Twojego partnera.

Powodzenia! 



Dlaczego nas nie było i czym zajmowałam się tyle czasu?

Dlaczego nas nie było i czym zajmowałam się tyle czasu?


Jak zauważyłaś, od jakiegoś czasu nie jestem jakoś super aktywna w internecie. Powstrzymałam się od pisania postów na obu blogach, nie nagrywałam także na youtube, czasami się odzywałam, ale też nie jakoś super często, a wręcz były miesiące, gdy nie pisałam kompletnie nic. To wszystko przez pewne zdarzenia w moim życiu, które przeważyły, wszak nie samym internetem człowiek żyje, a realność jest teraz bardzo w cenie. Trzeba doceniać każdą sekundę życia. Opowiem Ci zatem, co tam u mnie się zmieniło. Zasiądź wygodnie, jeżeli jesteś ciekawa.


Wszystko zaczęło się rok temu, około czerwca, może lipca. Wtedy zadecydowaliśmy o przeprowadzce. Nie daleko, ale jednak to zmiana miejsca, mieszkania. Trzeba było zacząć wyrzucać zbędne balasty z życia, które tylko zaśmiecały logistykę. W międzyczasie przedszkole młodszej i szkoła starszej, moja i męża praca. Trzeba było to po prostu jakoś pogodzić, aby nie wyszło chaotycznie. Planowaliśmy przeprowadzkę na koniec sierpnia, początek września, ale wyszło, jak wyszło. Pojawiło się kilka problemów z właścicielem i remontem mieszkania, w którym mieszkaliśmy, o czym mogliście przeczytać wówczas na fanpage i tak oto przeprowadziliśmy się dopiero pod koniec września.


Po przeprowadzce, jak każdy się domyśla — zaczęło się rozpakowywanie, układanie, w międzyczasie prace, szkoła starszej, bo już zrezygnowaliśmy z przedszkola młodszej z racji tego, że zyskała przy przeprowadzce opiekę w postaci dziadków i placu zabaw w postaci podwórka. Szło to dość mozolnie, ale przynajmniej jeszcze miałam czas na selekcję reszty balastu, który uznałam za niepotrzebny. Kto w domu ma „przydasię” wie, o czym mówię, zawsze mamy takie pierdoły, które kiedyś użyjemy, a i tak leżą i ich nie używamy. Bez sentymentu takie po prostu wywaliłam. Łącznie z małymi ubrankami, nosidełkami, huśtawkami i wózkami po córkach. Zajęło mi to wszystko czas do grudnia. Serio.

W grudniu dopadła nas niespodzianka, planowana co prawda, ale nie spodziewaliśmy się, że tak szybko uda się ją zrealizować. Spadło to na nas z zaskoczenia, ale niesamowicie nas ucieszyło. Otóż zaszłam w ciążę. Mąż dowiedział się w święta, ja lekko przed. Minęły święta, nowy rok. Zaczęły się badania, chodzenie po lekarzach, ja nadal chodziłam do pracy. Zdążyłam zdać prawo jazdy, ułożyć kilka spraw. Wszak nowe dziecko przewraca poukładany świat, po 6 latach do góry nogami. Mamy maj, jestem już pod koniec 6 miesiąca ciąży, dopadł mnie teraz szał wyprawkowy. Także wybaczcie mi moją ciszę, ale jak widzicie-dużo się działo. I będzie dziać, oj będzie. Planujemy na lato remont w pokoju, termin mam na połowę sierpnia. Byle do przodu! Będzie dobrze. Mam nadzieję, że rozumiecie. A czemu nie chwaliłam się szybciej? A po co miałam? To moje życie prywatne i to ja decyduję o dogodnym momencie, kiedy i czy w ogóle będę się dzielić nim ze światem, prawda?